poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Dzień 11. Trasa transfogaraska, trasa jak z bajki.

Budzę się już w lepszej kondycji, chociaż jakoś specjalnie nie tryskam energią. Dziś miał być fajny dzień i takim się okazał. Horezu zostało wybrane nieprzypadkowo. Po pierwsze jest to miejscowość, która słynie z ceramiki, a wyrób tejże ceramiki jest wpisany na Listę Dziedzictwa Niematerialnego UNESCO. W hotelu kierują nas do miejsca, w którym można nabyć ceramikę. Jedziemy, jedziemy, końca nie widać i wreszcie dobijamy na obrzeża miasteczka. Po obu stronach ulicy domki, przy których wystawione są stoiska z ceramiką. W domach znajdują warsztaty. To tam tradycyjnymi metodami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie wyrabiane są małe i większe cudeńka.
Właściciele są mili, uśmiechnięci, nawet zapraszają do obejrzenia całego procesu wytworzenia jednego talerza. Ceny są śmiesznie małe. Po zrobieniu zakupów ruszamy dalej w poszukiwaniu monastyru, który także jest wizytówką miasta. Jest też wpisany na listę UNESCO. Zanim jednak tam dotrzemy mijamy główną ulicę miasta, przy której również można kupić ceramikę. Ta jednak jest już znacznie droższa, robiona typowo pod turystów. Całe szczęście, że dzięki obsłudze hotelu trafiliśmy w to "inne" miejsce. Dobijamy też w końcu pod monastyr w Hurez założony w 1690 roku.  Piękny budynek oraz malowidła ścienne w środku. Przechadzamy się, podziwiamy, zapalamy świeczki. Turystów tam niewielu, a w środku nadal przechadzają się siostry zakonne.


Upał jest niemiłosierny, ale ja już trochę dochodzę do siebie. Perspektywa spędzenia kilku godzin na Trasie Transfogaraskiej zdecydowanie mnie pobudza. Kierunek Góry Fogaraskie, najwyższe w Rumunii. O trasie naczytałam się dużo przed wyjazdem, oglądałam zdjęcia, filmiki. Rzeczywistość przerosła jednak wszelkie wyobrażenia i oczekiwania. Jestem naprawdę powalona na łopatki widokami. Zdecydowanie jest to najpiękniejsze miejsce, które mi się udało zobaczyć podczas naszej wyprawy. Budowa trasy kosztowała około 20 istnień ludzkich. Pomysł jej budowy zrodził się w głowie dyktatora Nicolau Ceausescu (jejku pamiętam tę rewolucję w Rumunii i stracenie dyktatora w 1989 roku). Oczywiście chciał pokazać jaką to potęgą jest jego państwo. Początkowo miała stanowić ułatwienie dostępu do będącego w planach ośrodka sportów zimowych, ale oczywiście skończyło się na przeznaczeniu militarnym. Dzisiaj jest to chyba jedna z większych atrakcji Rumunii i chyba należy się cieszyć, że Nicolau wpadł na taki szalony pomysł. Droga ma w najwyższym punkcie ponad 2 tysiące metrów nad poziomem morza. My jechaliśmy od strony wielkiej tamy na rzece Ardżesz. Po zapierającym dech początku przy tamie droga się trochę uspokoiła. Moi towarzysze narzekali, że nic się nie dzieje, że same lasy, że bez sensu, że droga Trolli w Norwegii lepsza. Bla, bla, bla. Ja sobie ciuchutko z tyłu siedziałam i czekałam na to, co nadejdzie. A nadeszło dużo. Widoki zrobiły się przepiękne. W najwyższym punkcie trasy przeprowadzony jest najdłuższy tunel rumuński (884 metrów) i dopiero po jego przekroczeniu zaczyna się jazda! Robimy mały przystanek przy jeziorku Balea. Rozbijamy się pijemy kawę i jemy kupioną na straganie mamałygę z serem owczym. Ciekawy smak. Mamałyga średnia, za to ser pyszny. Upajamy się widokami, wypoczywamy. Później, zachwyceni, robimy jeszcze parę przystanków. Coś niesamowitego! Serpentyny niczym tory zabawkowe dla dzieci. Żałujemy jedynie tego, że nie wzięliśmy z Polski namiotu. Gdybyśmy mieli na pewno noc spędzilibyśmy na tej trasie. Ale tak się nie stało, więc trochę z zazdrością oglądaliśmy innych, którzy w różnych punktach się rozbijali. Żałuję, że czas tak szybko płynie i że nie można go było zatrzymać właśnie na Trasie Transfogaraskiej. Żadne zdjęcie nie oddaje tego, co można tam zobaczyć. Zapewne ogarnie mnie obsesja powrotu i przejechania trasy od drugiej strony. No cóż jedziemy dalej...Kierunek Braszów. Nocleg mamy gdzieś na obrzeżach, więc musimy przebijać się przez miasto. Trochę czasu nam to zajmuje, a to głównie z tego powodu, że w Braszowie jest rondo za rondem. Jakaś masakra. Próbowałam szukać w internecie ile rond jest w Braszowie, ale się nie doszukałam. Hotel przyjemny, a jutro w planach dalsza eksploracja Siedmiogrodu.















2 komentarze:

  1. Nie przypuszczalam ,ze Rumunia moze byc tak ciekawa prosze o wiecej zdjec

    OdpowiedzUsuń