poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Dzień 6, 7, 8, 9. Stambuł - miasto zabytków, pachnące przyprawami i śmierdzące stopami.

Stambuł, nasze miejsce docelowe,  zostaje osiągnięty dnia szóstego. Zanim jednak dojedziemy zatrzymujemy się w małej miejscowości nad Morzem Marmara i moczymy stópki. Stambuł - miasto ogrom! Na całą osobną notkę zasługiwałby opis tego, co dzieje się na ulicach z perspektywy kierowcy samochodu. Trąbienie może oznaczać wszystko, trąbi tu każdy! Czy to z pozdrowieniem, podziękowaniem, czy też wyrażając chęć zmiany pasa lub ze zdenerwowania, że ktoś stoi na czerwonym świetle(!). Piesi również nie przejmują się zbytnio przepisami, a między samochodami stojącymi w korkach zręcznie przemykają sprzedawcy orzeszków ze swoimi wózkami. Trochę czasu zajmuje nam więc dostanie się do naszego hostelu położonego w dzielnicy Sultanahmet. Z tarasu przy recepcji, gdzie będziemy jeść w kolejnych dniach śniadanie, roztacza się ładny widok na Hagię Sophię i minarety Błękitnego Meczetu.
Widoki te jednak mamy tylko rano, gdyż śpimy w innym budynku. Hostel szału nie robi, ale tu płaci sie za lokalizację, nie za komfort. Po przybyciu ruszamy na spacer nad Bosfor. Miasto tętni życiem. Ciszy tu nie zaznamy. Spacerujemy Mostem Galata, przyglądamy się wędkarzom, chłoniemy widoki i zapachy. Gdybym lubiła ryby na pewno skusiłabym się na jakąś. Ale nie lubię. Jem więc kukurydzę. W mieście nie ma żadnej atmosfery niepokoju związanej z ostatnimi wydarzeniami. Wszystko zdaje się toczyć swoim biegiem. Koty leniwie spacerują i wylegują się, czasem tylko zwracając uwagę na ludzi wokół. Kolejny dzień zaczynamy od porannej wizyty w pałacu Topkapi i w przynależacym do niego haremie. Następnie udajemy się pod Hagie Sophie i Błekitny Meczet. Trochę czekamy, żeby się do nich dostać, ale jest to jakby wpisane w zwiedzanie tych miejsc. Hagia Sophia robi wrażenie, Błękitny Meczet też, choć mniejsze. Szczerze mówiąc w tym drugim liczba osób, smród stóp i skarpetek tak przytłaczają, że ja myślałam tylko o jak najszybszym wyjściu z tego miejsca. Bleee! Never again. Odwiedzamy też Hipodrom i spacerujemy po okolicznych uliczkach. Pod wieczór ruszamy na rejs po Bosforze i zaliczam swoje pierwsze w Turcji targowanie się. Rejs trwa ponad 2 godziny i mamy szczęście, bo tak trafiliśmy z porą dnia, że mogliśmy miasto podziwiać z perspektywy wody i za dnia i oświetlone po zapadnięciu zmroku. Po rejsie jem lahmacuna z baraniną. Kolejny dzień rozpoczynamy od wizyty w Cysternie Bazyliki. Co za miejsce!!! Rozkłada na łopatki. Mogłabym tam siedzieć cały dzień. Będąc w Stambule nie można tam nie iść. Dalej udajemy się na Targ Korzenny, który miał być przedsmakiem Wielkiego Bazaru. Tutaj oddaję się mojej nowej ulubionej stambulskiej czynności, czyli targowaniu się. Zabawna jest ta gra między sprzedającym a kupującym, w której każdy trochę udaje. Następnie zwiedzamy meczet Sulejmana Wspaniałego- tego od serialu, jego grobowiec oraz grobowce Roksolany i Sinana. Moi towarzysze podróży kupują w niewielkim sklepiku dywan, a po zakończonej transakcji zostajemy zaproszeni przez właściciela na jabłkową herbatę. Facet przynosi stołki, herbatkę i w miłej atmosferze przekonujemy się o słynnej gościnności tureckiej. Dostajemy też po oku proroka i paczkę jabłkowej herbaty.
Ostatniego dnia wybieramy się na Wielki Bazar. Trochę dziwią nas wyludnione ulice i zwiększona liczba policjantów. Później dowiemy się, że powodem takiej sytuacji było ostrzelanie amerykańskiego konsulatu i podłożona bomba na posterunku policji. Zupełnie nieświadome spacerujemy po opustoszałym (ale strzeżonym) Wielkim Bazarze, który jest takim małym miastem w mieście. Przepiękna architektura, ogromna liczba sklepików, poczta, meczet! Wielki Bazar trzeba odwiedzić, ale raczej lepiej nie kupować tam, bo ceny są przerażające w porównaniu do tych, które znajdziemy w innych miejscach. Zawsze też fajnie potargować się dla zabawy. Ostatni etap to zakupy no i wyjeżdżamy. Wyjazd idzie nam całkiem sprawnie, bo nie ma korków. Możemy jeszcze raz zza okna samochodu podziwiać miasto, którego koniec i początek trudno znaleźć.
Stambuł to fenomen ze wspaniałymi zabytkami. Jestem pod jego wrażeniem, jednak nie chwycił mnie za serce, nie poczułam tego czegoś. Więc w sumie cieszę się, że zrezygnowaliśmy z dłuższego pobytu tam na rzecz Rumunii. A o samym Stambule jeszcze będę pisać, bo warto.

2 komentarze:

  1. co tam ryby ;) kolby najlepsze :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta akurat była średnio dobra;) nie ma to jak polska, swojska kolba:p

      Usuń