piątek, 11 listopada 2016

Były obóz koncentracyjny w Mauthausen i podobóz w Gusen.

Mimo średnio przespanej nocy w zimnym pokoju trzeba było wstać o świcie. Czekał na nas główny punkt programu - były obóz koncentracyjny w Mauthausen i podobóz w Gusen. Droga minęła szybko, bez żadnych przystanków. Przejeżdżaliśmy przez urocze miasteczko Freistadt oraz przez 4,5 kilometrowy tunel w drodze do Linzu. Poza tym nic się nie działo. Trochę kluczyliśmy zanim dobiliśmy do miejsca pamięci na terenie byłego obozu w Mauthausen. Okolica piękna, zielona, spokojna, z niewielkimi wzgórzami. Tym bardziej więc powiało grozą na myśl, że w takich okolicznościach przyrody działy się tak straszne rzeczy.
Obóz w Mauthausen powstał w 1938 roku, a o jego lokalizacji zadecydowała bliska odległość od kamieniołomów granitu. Więźniowie wpierw mieli budować obóz (i podobozy), a później wydobywać i produkować materiał budowlany przeznaczony na tworzenie budowli świadczących o potędze hitlerowskich Niemiec. W pobliżu znajdowała się także np. hala zakładów zbrojeniowych Messerschmmitta, w której to również praca więźniów była wykorzystana. Tym razem do produkcji części samolotowych. Aspekt związany z przemysłem zbrojeniowym był w ogóle bardzo ważny w funkcjonowaniu obozu. KL Mauthausen do 1943 roku pełnił głównie funkcję polityczną, co oznaczało mniej więcej tyle, że większość więźniów stanowili polityczni i ideologiczni przeciwnicy Hitlera i III Rzeszy. Z oficjalnych danych podawanych przez Austriaków do obozu deportowano ok. 190 000 ludzi, z czego większość stanowili Polacy. Wśród nich był mój Dziadek, który został skierowany do podobozu w Gusen.
Brama obozowa - wejście do części, w której znajdowały się
baraki więźniów
Zwiedzanie rozpoczynamy w Centrum dla odwiedzających, gdzie rejestrujemy się podając swoją narodowość i gdzie otrzymujemy darmowe bilety. Następnie idąc wzdłuż muru mijamy miejsca, gdzie kiedyś stały baraki esesmańskie, gdzie było boisko i plac musztry oraz gdzie znajdował się obóz sowiecki. Możemy sobie to tylko wyobrażać, bo po tych miejscach nie ma już wielkiego śladu. Wchodzimy przez dziedziniec garażowy i mijamy budynek komendantury obozowej SS - te miejsca są zachowane. Stojąc przed wyborem czy wpierw wejść na teren, w którym znajdują się baraki mieszkalne więźniów czy wejść do Parku pomników, wybieramy to drugie. Park pomników to miejsce pamięci o osobach, które straciły tu życie. Każda narodowość postawiła tu swój pomnik (pierwszy powstał pomnik francuski). A wszystko na obszarze, gdzie znajdowały się kiedyś baraki administracyjne SS. Niech za dalszy komentarz posłużą zdjęcia.




Przechadzamy się między pomnikami, kontemplujemy, rozmawiamy. Postanawiamy iść kawałek dalej, żeby zobaczyć niesławny kamieniołom "Wiener Graben" oraz prowadzące do niego schody śmierci i ścianę spadochroniarzy. I chyba to miejsce robi na mnie największe wrażenie. Co innego oglądać pomniki, a co innego oglądać półkę skalną, z której strącano więźniów w przepaść lub schody, którymi więźniowie nosili bloki granitowe i na których byli mordowani. 




Gdy już obeszliśmy teren, wróciliśmy do obozu i weszliśmy do miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się baraki więźniów. Część z nich się zachowała, część nie. Do tych zachowanych można wejść - są odnowione. Po tym miejscu spaceruje się bardziej, jak po muzeum. Jeśli ktoś był i w Oświęcimiu i w Mauthausen, to wie, że różnica jest kolosalna. Wizyta w Oświęcimiu (nawet w Majdanku) wbija w ziemię tak, że nie można się po tym ogarnąć. Tu jest inaczej. Tu, gdyby nie spacer do kamieniołomu, nie czułoby się powagi miejsca. Jedynie dwa piece krematoryjne i komora gazowa działają na człowieka. W Oświęcimiu działa specjalna komórka zajmująca się konserwacją. Zajmuje się ona nie tylko renowacją baraków, ale także z pietyzmem dba o każdą walizkę czy pojedynczy but pozostawiony przez więźnia. Właśnie takich akcentów osobistych, bardziej działających na wyobraźnię człowieka brakuje w Mauthausen. Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że Austriacy w przeciwieństwie do Niemców, nie do końca potrafią rozliczyć się ze wstydliwą przeszłością i posypać głowę popiołem. A to był dopiero początek refleksji i wzburzenia, którego apogeum osiągnęliśmy w Gusen. Po podobozie w Gusen nie ma prawie już śladu. Tzn. jest, ale niewielki i stanowi go Ośrodek Pamięci Gusen. Jest to niewielki budynek, w którym mamy równie niewielką wystawę. Obok stoi pomnik, którego centrum stanowi piec krematoryjny. No i cóż...to by było na tyle. Na terenie zajmowanym kiedyś przez obóz stoi osiedle domków jednorodzinnych, a nieliczne zachowane budowle obozowe stanowią własność prywatną.



Moja chrzestna wzięła ze sobą w podróż zdjęcia, które mój dziadek zrobił w Gusen w 1975 roku podczas wizyty na trzydziestolecie wyzwolenia obozu. Bardzo więc chcieliśmy odnaleźć budynek ze zdjęć, który stanowiła brama obozu/ komenda obozu tzw. Jorghaus. Trochę zachodu nas to kosztowało. Wpierw trzeba było na starej obozowej mapie zlokalizować to miejsce, odnieść do miejsca, w którym się znajdowaliśmy, a później mocno wytężać wzrok. No i udało się. Jednak widok mnie osobiście zbulwersował. Dawna brama jest obecnie mieszkalną rezydencją. Według mnie nie powinno się dopuszczać do takich rzeczy.

2016 vs 1975
Zniesmaczeni postanowiliśmy wrócić do Mauthausen, bo samo miasteczko wydało nam się bardzo sympatyczne. Ma uroczą starówkę, otwartą na Dunaj, z pięknymi, odnowionymi kamieniczkami. Usiedliśmy w kawiarni i trochę osłodziliśmy sobie życie lodami, Sacherem i kawą. 


Mój Dziadek o tym, co działo się w Gusen nie opowiadał za bardzo. Mówił jedynie, że oswoił się ze śmiercią. Po wyzwoleniu obozu Dziadkowi ukradziono walizkę. Wrócił więc prawie bez niczego, nie zachowały się nawet listy. Na szyi miał jednak zawieszoną fiolkę. Fiolkę z prochami swojego współwięźnia, również ostrowianina. Nie wiadomo jak to się stało, ale mógł być świadkiem jego kremacji i miał możliwość zachowania części prochów. Po powrocie do domu, zrobił to, co obiecał... Oddał je jego rodzinie.

Nevermore. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz