niedziela, 12 lutego 2017

Izrael dzień pierwszy. Morze Martwe, Masada.

Masada
Moja podróż rozpoczęła się 29 stycznia. Rano wsiadłam do pociągu do Ostrowa Wielkopolskiego. Stamtąd już samochodem udaliśmy się na lotnisko w Warszawie. Czekała nas ciężka noc i niezapomniana, pełna zaskoczeń i uniesień podróż. Po 3 i pół godzinnym locie wylądowałyśmy z kuzynką w środku nocy na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie. Do pierwszego autobusu miałyśmy trochę czasu, więc wykorzystałyśmy go na wypoczynek oraz jedzenie kanapek i kabanosów. Pierwszym zamierzonym celem podróży było Morze Martwe oraz Masada. Dostać się tam miałyśmy autobusem z Jerozolimy. Wpierw jednak trzeba było dojechać do tej Jerozolimy.
Transportem publicznym nie można tego zrobić bezpośrednio. Na lotnisku wsiadamy więc w autobus numer 5 i pan kierowca wyrzuca nas na skrzyżowaniu. Tam idziemy na kolejny przystanek i czekamy już na nasz autobus. Przystanek jest z innej bajki. Ma konstrukcję betonową i jego zadaniem nie jest jedynie ochrona pasażerów przed deszczem i wiatrem. Jest to po prostu pewien rodzaj schronu. Podobne przystanki będą się przewijać w całym Izraelu. Podróż do Jerozolimy trwa chwilę i już wysiadamy na dworcu jerozolimskim i pijemy gorącą herbatę. Na dworcu dominującymi postaciami są żołnierze obu płci. Służba wojskowa w Izraelu jest obowiązkowa zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet powyżej osiemnastego roku życia. Wielu żołnierzy, których będę mijać w czasie tej podróży to naprawdę młode osoby. Tak czy owak byłam przygotowana na to, że żołnierze będą tam na każdym kroku. Dlatego też ich widok nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Ale już gdy zostałam znienacka i przez przypadek dziabnięta w nogę lufą do karabinu, to poczułam mały dyskomfort.
Autobus w stronę Ein Bokek przyjechał szybko. Po wyjeździe z Jerozolimy zaczęły się od razu rozpościerać przepiękne krajobrazy Pustyni Judzkiej. Wtedy momentalnie poczułam, że Izrael porwie moje serce. Na nogach byłam już od ponad 24 godzin i to bez zmrużenia oka. Nadal jednak nie czułam zmęczenia, tylko ekscytację. Chłonęłam widoki. Kierowca, bardzo miły człowiek wysadził nas przy publicznej plaży nad Morzem Martwym w Ein Bokek. Plaża ładna, a na dodatek z czynnymi przebieralniami i prysznicami. Ludzi mało. Słońce grzało. Idealne warunki do wypoczynku. Rzuciłyśmy bagaże i delektowałyśmy się tym, co miałyśmy przed oczyma. Morze Martwe to pierwsze "naj", z którym się spotykamy w Izraelu. Będzie tych "naj" o wiele więcej. Tak więc Morze Martwe to najbardziej słone i najniżej położone morze na świecie. Znajduję się w najgłębszej depresji ok. 429 m p.p.m., a jego zasolenie wynosi około 330%. Dzięki temu zasoleniu można bez problemu unosić się na tafli wody (uważając oczywiście, żeby nie wpadła do oczu lub gardła, bo wtedy może być średnio..), a ona sama ma konsystencję bardzo oleistą. Kąpiel w czymś takim to niesamowite przeżycie.

Plaża w Ein Bokek
Unoszę się 

To jednak nie był koniec ochów i achów na dzień dzisiejszy. Kolejny etap - zameldowanie się w hostelu znajdującym się u stóp Masady, następnie zwiedzanie twierdzy. Mimo początkowych planów obejmujących wdrapanie się Snake Path na Masadę, zmieniamy zdanie. Fizycznie w tamtym dniu nie dałybyśmy rady. Na szczęście na szczyt można wjechać kolejką i tak też czynimy. Widoki są znów oszałamiające i zapierają dech w piersi. Możemy podziwiać z oddali Morze Martwe, a także Pustynię Judzką i Góry Judzkie. Obchodzimy co się da i wracamy Snake Path. Nie jest to jednak przyjemne zejście. Dosyć długo trwa, a kolana dostają nieźle w kość. Zmęczenie już nam bardzo doskwiera i z wielką przyjemnością logujemy się do łóżek. Sen przychodzi bardzo szybko. Poniżej kilka zdjęć ze szczytu Masady, a o niej samej jeszcze napiszę.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz