środa, 27 stycznia 2016

Budapeszt - dzień pierwszy i drugi.

Widok ze Wzgórza Zamkowego
Moja podróż do Budapesztu była dość długa i kręta. Wpierw musiałam dojechać z Poznania do Wrocławia, do znajomych, z którymi miałam odwiedzić stolicę Węgier. Zrobiłam to dzień wcześniej, aby się nie nadwyrężać zbytnio. Było wino, gra w czarne historie, rozmowy, czyli znakomity wstęp do kolejnych dni. Autobus do Krakowa mieliśmy o 9. W Krakowie zaś godzinną przerwę, którą spożytkowaliśmy na wypicie kawy i rozprostowanie kości, przed mającą trwać 7 godzin podróżą do miejsca docelowego. Czas trwania podróży nie należał do zalet wyprawy Polskim Busem. Za to cena już jak najbardziej. Nie było jednak aż tak źle, jak myślałam. Dało się przeżyć tym bardziej, że dostarczaliśmy sobie różnorakich rozrywek głównie w postaci gier planszowych i karcianych. Na miejsce dojechaliśmy z godzinnym opóźnieniem, szybko ogarnęliśmy metro i udaliśmy się w stronę hotelu. 
Nie chcąc tym razem bawić się w przesiadki zafundowaliśmy sobie dość długą przechadzkę do naszego miejsca noclegowego. Był nim Silver Hotel. Hotel jest wart polecenia nie tylko ze względu na cenę i dogodną lokalizację. Zajmuje on 3 ostatnie, dobudowane piętra w zabytkowej kamienicy z dziedzińcem. Widok na dziedziniec z góry jest bardzo ciekawy, choć dla mnie był nieco stresujący. Śniadania serwowane są na ostatnim, szóstym piętrze i w cieplejszych okresach można je sobie zjeść na tarasie z przepięknym widokiem na Budapeszt. Nasz pokój był czysty, przytulny, z łazienką i telewizorem. Generalnie fajna miejscówka. 

Hotel Silver, widok z 6 piętra.
Po zameldowaniu się i szybkim ogarnięciu ruszyliśmy w miasto. Na pierwszy ogień poszła najbardziej znany budapesztański Ruin Pub - Szimpla Kert. To co zobaczyłam w środku przerosło moje oczekiwania. Na wejściu dostaliśmy Szimpla Guide i z tą mapką w rękach mogliśmy rozpocząć eksploracje zakamarków tego niesamowitego miejsca, o którym jeszcze napiszę. Popijając piwo arany aszok i zajadając ziemniaczki z sosem z sera pleśniowego rozkoszowałam się pobytem. Jedyną rzeczą, która średnio mi się podobała był fakt, iż lokal ten stał się już bardziej atrakcją turystyczną. Mało tam było Budapesztańczyków za to turystów z aparatami i kamerami bez liku. A wśród nich my. Zmęczeni podróżą nie wytrzymaliśmy jednak zbyt długo i relatywnie wcześnie poszliśmy spać. 

Jedno z pomieszczeń w Szimpla Kert

Dnia drugiego ruszyliśmy na zwiedzanie około 11. Spacerkiem dotarliśmy do Bazyliki Św. Stefana. Ten największy kościół w Budapeszcie ma przeogromną kopułę wysoką na 96 metrów. Świątynię warto zobaczyć, choć jeśli się nie uda, to nie ma nad czym płakać. Najcenniejszą rzeczą umieszczoną w jej wnętrzu jest prawica świętego Stefana (hm w zasadzie Istvan brzmi lepiej niż Stefan), która jest najbardziej czczoną relikwią Węgier. Nie spędzamy tam zbyt wiele czasu, bo dzień krótki, a my mamy mnóstwo planów. Największą koniecznością staje się wymiana waluty. Gdy już to mamy z głowy możemy kierować się w stronę Centralnej Hali Targowej. Piękny budynek, a w środku stragany z lokalnymi przysmakami głównie papryką, salami i słodkościami. Na pierwszym piętrze można się posilić, a sprzedawcy oferują naprawdę bogaty wybór naleśników i langoszy i innych różności w przystępnych cenach. Mój langosz na ostro szału nie zrobił, ale tylko ze względu na to, że dodatki w postaci pieczarek i kurczaka nie były smaczne.

Langosz

Najedzeni, choć nadal zziębnięci szukamy miejsca, aby się ogrzać. Gdy już wszystkie potrzeby niższego rzędu mamy zaspokojone przechadzamy się Mostem Wolności w stronę Góry Gellerta. Wcześniej nazywała się ona Starą Górą, jednakże po męczeńskiej śmierci biskupa Gellerta w 1046 roku zmieniono jej nazwę. Biskupa ponoć ze szczytu góry zrzucili poganie w beczce naszpikowanej gwoździami. W miejscu domniemanej śmierci stoi teraz wielki pomnik, którego nie sposób ominąć chociażby wzrokiem. Sama góra wznosi się 130 metrów nad poziom Dunaju, a na jej szczycie podziwiać można Pomnik Wolności (niegdyś Wyzwolenia) oraz Cytadelę zbudowaną przez Austriaków po Wiośnie Ludów.  Tuż obok Cytadeli zobaczyliśmy uroczy, prawie zabytkowy pojazd. Gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że jest to mobilna sauna! Każdy kto ma ochotę może z niej skorzystać. Wystarczy dokonać rezerwacji i wsiąść do busa, który niegdyś był busem na lotnisko budapesztańskie. Z sauny na raz może korzystać do 6 osób, a maksymalny czas pobytu/ rezerwacji to 90 minut. W zeszłym roku podobno ta mobilna sauna krążyła między różnymi częściami miasta, a jak jest dziś i czy stoi na stałe w tym miejscu to nie wiem. Tak czy owak Węgrzy to mają fantazję.
Mobil szauna
My z tej atrakcji nie skorzystaliśmy, bo przed nami była wizyta w Kąpielisku Gellerta. Spacerkiem więc zeszliśmy z góry i udaliśmy się w stronę hotelu, w którym to kąpielisko się mieści. Secesyjne termy robią niesamowite wrażenie. Nie dość, że człowiek może się wygrzać w ciepłej wodzie i się zrelaksować, to jeszcze przy okazji może podziwiać architekturę. Wystarczyły nam 2 godzinki i byliśmy w pełni usatysfakcjonowani.  
Kulinarnie ten dzień wygrała zupa gulaszowa na kolację, do której dodana była w osobnym pojemniczku pasta z ostrej papryki oraz pokrojona, ostra, zielona papryka. Na zakończenie posiłku pani gospodyni poczęstowała nas szotem palinki. Tradycyjny węgierski wyrób, okropny jak mało co. No ale trzeba było się poświęcić i wypić. Dzień zakończyliśmy winem w pokoju i graniem w grę I know. To był dobry, ciekawy i mroźny dzień. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz