Z Izraela wróciłam oczarowana. Jest to miejsce na tyle piękne, specyficzne i dziwne, że nie sądzę, aby jakakolwiek moja podróż w najbliższej przyszłości mogła się choć w przybliżeniu równać tej. Nie ma chyba regionu na świecie, który na tak małej powierzchni skrywałby tyle skarbów, był tak różnorodny i ważny dla tylu ludzi oraz budził takie emocje, kontrowersje i konflikty, jak właśnie region Ziemi Świętej. Od tego roku, jak chyba nigdy wcześniej, wyjazd do Izraela jest na wyciągnięcie ręki. Dzięki wsparciu finansowemu z izraelskiego ministerstwa turystyki linie lotnicze uruchomiły lub uruchomią wiele połączeń z Polski do Izraela. Radzę korzystać póki jest taka możliwość i póki panuje relatywny spokój w tym miejscu.
Oto moje subiektywne top ten:
1. Wielka trójca: shakshuka, hummus, sok z granatów. Pojechać do Izraela i nie skonsumować tych trzech przysmaków to grzech! Żyję po to, by jeść, dlatego doznania smakowe są dla mnie bardzo ważne. Shakshukę pierwszy raz zjadłam właśnie w Izraelu i to było to! Mogę ją nazwać kulinarnym odkryciem wyjazdu. Jeśli będziecie w Tel Awiwie, to koniecznie odwiedźcie Dr Shakshukę. W Jerozolimie zaś na targu Mehane Jehuda polecam Jahnun Bar i różne rodzaje Shakshukawalach - wrapów z shakshuką w środku (przy okazji też warto zamówić zupę cebulową - wymiata!). Sok z granatów nigdzie nie smakował mi tak, jak w Izraelu. Nawet jeśli zdarzyło się, że granaty wyciskane były przez brudne rączki pozbawione rękawiczek. A hummus? No cóż- dla mnie zawsze ręka na tak. Wielu też znajdzie w tym kraju spełnienie jedząc "bardzo dobre falafelki". Mnie jednak falafele nie powalają na glebę z rozkoszy. Mogę zjeść, ale wielkiej przyjemności z tego nie czerpię. Jest jeszcze pasta tahina dodawana wręcz do wszystkiego. Ona z kolei umilała nam bardzo śniadania w hostelach. W Izraelu można naprawdę porządnie zjeść. Mimo, że jestem typowym mięsożercą jakoś przeżyłam znaczące ograniczenie mięsiwa przez 11 dni. Ba! Nawet mi się to spodobało, bo jedzenie było wyśmienite. A z podróży wróciłam obłowiona w chałwę i przyprawy!
Oto moje subiektywne top ten:
1. Wielka trójca: shakshuka, hummus, sok z granatów. Pojechać do Izraela i nie skonsumować tych trzech przysmaków to grzech! Żyję po to, by jeść, dlatego doznania smakowe są dla mnie bardzo ważne. Shakshukę pierwszy raz zjadłam właśnie w Izraelu i to było to! Mogę ją nazwać kulinarnym odkryciem wyjazdu. Jeśli będziecie w Tel Awiwie, to koniecznie odwiedźcie Dr Shakshukę. W Jerozolimie zaś na targu Mehane Jehuda polecam Jahnun Bar i różne rodzaje Shakshukawalach - wrapów z shakshuką w środku (przy okazji też warto zamówić zupę cebulową - wymiata!). Sok z granatów nigdzie nie smakował mi tak, jak w Izraelu. Nawet jeśli zdarzyło się, że granaty wyciskane były przez brudne rączki pozbawione rękawiczek. A hummus? No cóż- dla mnie zawsze ręka na tak. Wielu też znajdzie w tym kraju spełnienie jedząc "bardzo dobre falafelki". Mnie jednak falafele nie powalają na glebę z rozkoszy. Mogę zjeść, ale wielkiej przyjemności z tego nie czerpię. Jest jeszcze pasta tahina dodawana wręcz do wszystkiego. Ona z kolei umilała nam bardzo śniadania w hostelach. W Izraelu można naprawdę porządnie zjeść. Mimo, że jestem typowym mięsożercą jakoś przeżyłam znaczące ograniczenie mięsiwa przez 11 dni. Ba! Nawet mi się to spodobało, bo jedzenie było wyśmienite. A z podróży wróciłam obłowiona w chałwę i przyprawy!
Kulinarny raj |
2. Morze Martwe (Morze Soli, Morze Sodomy). Najniższy punkt Ziemi. Kąpiel w tym morzu, a właściwie jeziorze, należy do surrealistycznych przeżyć. Woda jest oleista, ciało bezwładnie unosi się na powierzchni. Można dryfować, smarować się błotkiem i podziwiać otaczające krajobrazy. Błękit wody w kontraście z białą solą jest powalający. Relaks dla duszy, zdrowie dla ciała - tak można jednym zdaniem streścić pobyt nad Morzem Martwym. Problemem, który trapi to piękne miejsce jest jego wysychanie. Do akwenu wpływa rzeka Jordan, ale mimo to, co roku poziom wody maleje o około metr. Jest to spowodowane po pierwsze coraz większym wykorzystywaniem wód Jordanu, a po drugie zmianami klimatycznymi. W planach dalekosiężnych jest budowa rurociągu, który doprowadzałby do Morza Martwego wodę z Morza Czerwonego. Oj to będzie niezła inwestycja. Trzeba na nią pewnie jeszcze sporo poczekać, a póki co koniecznie korzystać z tego, że morze jeszcze nie wyparowało.
3. Masada. Twierdza udoskonalona przez Heroda Wielkiego. Wychowanym w tradycji chrześcijańskiej jego osoba nie kojarzy się zbyt dobrze, bo zapewne z rzezią niewiniątek. Jakkolwiek można polemizować czy takie zdarzenie miało w ogóle miejsce, to jednak na pewno Herod dopuścił się wielu zbrodni pod koniec swego życia. Zabił na przykład swojego syna czy żonę. Taki z niego gagatek był. Pobyt w Ziemi Świętej uzmysławia nam, że był on kimś jeszcze. Mianowicie wielkim budowniczym i pozostawił po sobie bogatą spuściznę, która możemy choć w małej części do dziś podziwiać. Masada jest tego najdobitniejszym przykładem. Rozbudowana i umocniona przez niego fortyfikacja stała się miejscem niemal nie do zdobycia. Zyskała sławę już po śmierci Heroda. W 66 roku wybuchło powstanie żydowskie przeciwko rzymskim okupantom i to właśnie Masada broniła się najdłużej. W 73 roku przystąpiono do jej oblężenia usypując wielką skarpę, na której osadzono wieżę oblężniczą. Obrońcy twierdzy byli bez szans. Dostrzegli to i postanowili popełnić masowe samobójstwo. Lepsze dla nich było takie godne rozwiązanie, niż oddanie się w ręce Rzymian. O dzielnych obrońcach Masady nadal się pamięta. Każdy izraelski żołnierz składając przysięgę wypowiada słowa: Masada już nigdy nie będzie zdobyta.
Pozostałości twierdzy można zwiedzać do dziś, co bardzo polecam (dostać się na szczyt można kolejką linową lub pieszo tzw. Ścieżką Wężową). Miejsce niesamowite z przepięknymi widokami i naprawdę ktoś miał świetny pomysł, żeby właśnie tak ulokować fortyfikację.
4. Krajobrazy. Co tu dużo pisać- Izrael jest po prostu przepiękny i niesamowity. Już pierwsza z nim styczność zaparła mi dech z wrażenia. Było to w momencie podchodzenia samolotu do lądowania. W środku nocy Tel Awiw jest magicznie oświetlony. Następne dni przynosiły kolejne zderzenia z cudownymi widokami. Mogłyśmy podziwiać i podziwiać, bo spędziłyśmy w autobusach wiele godzin i w zasadzie zjechałyśmy Izrael od góry do dołu. Safed był miastem wysuniętym najbardziej na północ, okolice Eilatu i granicy izraelsko- jordańskiej stanowiły kraniec południowy. Miałyśmy okazję oglądać krajobrazy Pustyni Judzkiej, a zza okien autokaru wyrastała nam Pustynia Negew. Okolice Jeziora Galilejskiego są również piękne, szczególne wrażenie robią, gdy wjeżdża się (lub zjeżdża) drogą do (z) Safedu. Widoki w Jerozolimie i w Tel Awiwie też są niczego sobie.
Od prawie 15 lat nieodłącznym elementem krajobrazu izraelskiego jest mur bezpieczeństwa. oddzielający Izrael od Autonomii Palestyńskiej. Powstał w reakcji na ataki samobójcze w czasie drugiej intifady i miał w założeniu utrudnić przedostawanie się terrorystów na tereny izraelskie (co zresztą się udało). Ta żelbetonowa konstrukcja stanowi jednak duże ograniczenie wolności Palestyńczyków, a uczucia, które ogarniają człowieka z zewnątrz oglądającego to, nie są przyjemne. Na murze widnieją liczne dzieła grafficiarzy. Prym w tym wiedzie Banksy. Są ludzie, którzy wierzą, że za jakiś czas to miejsce stanie się niczym East Side Gallery na Murze Berlińskim. Według mnie to mrzonki, bo raczej są średnie szanse na to, żeby akurat ten mur został zburzony. Pisząc o krajobrazie izraelsko- palestyńskim nie sposób też zbyć milczeniem takie elementy krajobrazu, jak wszechobecne posterunki wojskowe, wieże strażnicze czy tablice ostrzegające Żydów przed wjazdem na tereny Autonomii Palestyńskiej. Oglądając to wszystko uświadamiałam sobie co rusz, w jak pokręconym kraju właśnie się znajduję.
5. Hebron. Wizyta w Hebronie była dla mnie czymś ważnym, a wspomnienia z tego miejsca będą mi towarzyszyć bardzo długo. To podzielone, schizofreniczne miasto, a zarazem święte miejsce dla Żydów i Muzułmanów. Hebron po hebrajsku znaczy "sojusz", a po arabsku "przyjaźń". Niestety tutaj nie doświadczymy ani jednego ani drugiego. W tym miejscu akty przemocy zdarzają się każdej ze stron i stanowią nieustannie nakręcającą się spiralę wzajemnej niechęci i nienawiści. My miałyśmy szczęście, bo akurat w mieście był spokój, nie było zamieszek, więc autobusy kursowały normalnie. Aby zrozumieć więcej ze stosunków izraelsko-palestyńskich lub aby w swym rozumieniu nie zrozumieć tego jeszcze bardziej, należy koniecznie wybrać się na wypad do Hebronu i porozmawiać z ludźmi. Pełna relacja z wizyty na Zachodnim Brzegu Jordanu już wkrótce.
6. Tel Awiw. O Tel Awiwie napisałam już wiele: część pierwsza, część druga. Bardzo proszę wszystkich sceptyków o nieignorowanie miasta i danie mu szansy. Tel Awiw to coś więcej niż jedynie Jafa i plaża. Oprócz miejsc, które opisywałam we wcześniejszych postach jest jeszcze do zobaczenia chociażby dzielnica Florentin, po której spacerowałyśmy. Dużo tam knajpek, barów i wytworów street artu. Z biurowców i drapaczy chmur, które w mieście rosną, jak grzyby po deszczu, warto wspomnieć o Centrum Azrieli składające się z trzech budynków. Jeden ma podstawę koła, drugi kwadratu, trzeci trójkąta. I tu kolejne izraelskie naj: jest to najdroższy projekt budowlany w kraju oraz najpilniej strzeżone centrum handlowe. Tel Awiw stanowi połączenie starego z nowym, ale także pięknego z brzydkim. Wystarczy na chwilę zejść z utartych szlaków. Przeznaczcie na to miasto więcej niż jeden dzień!
7. Abraham Hostels. Ta sieć hosteli to już chyba instytucja w Izraelu. Póki co istnieją trzy oddziały: Tel Awiw, Jerozolima i Nazaret. W tym ostatnim nie spałam, chociaż był taki plan. W dwóch pierwszych po stokroć warto się zatrzymać. Przemiła obsługa, niesamowity klimat i dużo udogodnień. W Jerozolimie nasz pokój był skromny i mały, ale najważniejsze, że czysty i z łazienką. W Tel Awiwie zaś był ogromny - przedpokój z aneksem kuchennym, sypialnią i łazienką. Lokalizacja obu hosteli jest dogodna, a śniadania wliczone w cenę. Wspólna przestrzeń, którą stanowi kuchnia, bar, miejsce relaksu i rozrywki to chyba największa zaleta hosteli. To tam spotykają się ludzie w różnym wieku, różnej narodowości po to, żeby się zabawić, zjeść, porozmawiać i generalnie milo spędzić czas. Codziennie organizowane są różne wydarzenia typu kolacja szabatowa, wieczór filmowy, warsztaty robienia shakshuki i hummusu. Każdy znajdzie coś dla siebie (choć to niestety już za dodatkową opłatą). Wieczorami bar tętni życiem. To wszystko sprawia, że w hostelu panuje wręcz niesamowita atmosfera. Jeśli ktoś ma ochotę może też skorzystać z wycieczek oferowanych przez Abraham Tours. Lista możliwości jest szeroka, choć ceny skutecznie mogą odstraszyć. Znakiem rozpoznawczym hosteli Abrahama są też liczne napisy na ścianach w takim oto stylu:
Jeden z nich mógłby stanowić wskazówkę życiową dla wielu:
A kolejny nieustannie przypomina, że to właśnie Abraham był pierwszym backpackersem. Nic bardziej prawdziwego.
8. Ludzie. Ludzie, z którymi miałam styczność podczas mojego wypadu byli mili, uśmiechnięci, skorzy do pomocy. Chętnie nawiązywali kontakt i rozmowę. Oczywiście wyłączając ortodoksów, którzy przecież na kobietę nie raczą spojrzeć (ale chyba należy docenić fakt, że żadnemu ortodoksowi nie zalazłam za skórę, więc nie spotkałam się z niczym niemiłym z ich strony). Palestyńczycy często nas zaczepiali w autobusach (busach) w taki pozytywny sposób. Pytali skąd jesteśmy, zagadywali, częstowali jedzeniem. Miło jest pogadać z Żydami i Arabami i pociągnąć ich trochę za język. Rozmowa w pewnym momencie i tak raczej zejdzie w kierunku: to wszystko wina Izraelczyków/Palestyńczyków, to oni nie chcą pokoju (wybór według uznania). Ze spotkań i rozmów zapamiętam: tę z byłym piłkarz i zarazem byłym kierowcą autobusu Egged, który opowiadał o swoich dzieciach będących zawodowymi żołnierzami, oraz te ze sprzedawczynią przypraw i sprzedawcą alkoholi, którzy mieli korzenie polskie, a ich rodzice wyemigrowali tuż przed przybyciem nazistów do Polski. W pamięci zostanie też pobyt w sklepiku z ceramiką na starym mieście w Jerozolimie. Tam arabski chłopak opowiadał o rodzinnej firmie w Hebronie, pokazywał różne filmiki w telefonie, wypytywał (oczywiście tu akurat wiadomo, że liczył na to, że coś kupimy). Był jeszcze Roni, sprzedawca w sklepie z dewocjonaliami w Betlejem, który mówi łamaną polszczyzną i często Polskę odwiedza. Najbardziej jednak zapamiętam Wasema, Palestyńczyka i naszego spontanicznego przewodnika po Hebronie, który jest dobrym przykładem na to, że nie należy generalizować ludzi i że nie każdy Palestyńczyk to terrorysta.
Palestyńskie dzieci w Hebronie |
A to dostałam od chłopaka w sklepie z ceramiką. Napisał podobno moje imię. Chociaż kto to wie, co tam widnieje. |
9. Jerozolima. Dziwnym byłoby, gdyby Jerozolima nie znalazła się w tym zestawieniu. Tak, jak pisałam we wcześniejszych postach, nie porwała mojego serca, ale doceniam jej znaczenie i wartość historyczno- religijną. Nie ma po prostu drugiego takiego miejsca na świecie. Dlatego znajduje się tu jako całość. Dla osób religijnych to dopiero muszą być doznania podczas zwiedzania tego miasta. Mnie Syndrom Jerozolimski nie dopadł. Nie dostałam ataku psychotycznego i nie zamieniłam się pod wpływem tych wszystkich zabytków w jakąkolwiek z postaci biblijnych. Szczerze jednak mówiąc jest coś w klimacie Jerozolimy, co sprawia, że człowiek zaczyna bardziej zastanawiać się nad rzeczami duchowymi. Obserwując tych wszystkich modlących się ortodoksów i muzułmanów trochę się im zazdrości, że potrafią w coś tak silnie wierzyć. Z drugiej strony to jednak przeraża, bo każdy radykalizm religijny jest niebezpieczny i zamknięty na dialog. A to właśnie jak na dłoni widać w tym miejscu.
Co mi się najbardziej w Jerozolimie spodobało? Stare miasto jako jedne wielkie targowisko, cmentarz na Górze Oliwnej, Kamieniołomy Salomona, dzielnica Mea Shearim, Yad Vashem i targ Mehane Jehuda.
Co mi się najbardziej w Jerozolimie spodobało? Stare miasto jako jedne wielkie targowisko, cmentarz na Górze Oliwnej, Kamieniołomy Salomona, dzielnica Mea Shearim, Yad Vashem i targ Mehane Jehuda.
10. Dziwność nad dziwnościami i wszystko dziwność. Nie ma co ukrywać i z góry przepraszam za słownictwo, ale ten kraj jest ostro popieprzony. Dzieją się tam niezrozumiałe rzeczy. Ziemia Święta jest podzielona, wręcz rozdarta. To naprawdę trzeba zobaczyć i się w tym zanurzyć. Weźmy na przykład ortodoksów. Ortodoksi nie uznają państwa Izrael, ale nie mają oporów, żeby korzystać z profitów, jakie im to państwo gwarantuje. Co więcej na ulicach w dzielnicy Mea Shearim można znaleźć wlepki z napisem "Żydzi nie są syjonistami" opatrzone we flagę Palestyńską. No cóż ortodoksi wspierają państwo palestyńskie. W pewnym momencie w czasie wyprawy stwierdziłam, że w tym kraju już mnie nic nie zdziwi. Wieczernik ważny dla chrześcijan wyglądem przypomina meczet i jest pod kontrolą żydowską - taki miks nie jest czymś wyjątkowym w Jerozolimie. Religie mieszają się ze sobą, ludność różnej wiary i różnego pochodzenia mieszka obok siebie i koegzystuje, a z drugiej strony się kompletnie nie toleruje. Z kolei w Tel Awiwie większość zachowuje się tak, jakby wszystko miała w d...e. Gdzie indziej na świecie są przystanki autobusowe, które są jednocześnie schronami? Gdzie indziej na świecie co chwila ma się sposobność bycia muskanym przez lufę karabinu żołnierskiego przy okazji czując się przy tym bezpiecznie? No gdzie?
Warto, po stokroć warto zobaczyć tę różnorodność i dziwność.
Przez okres pobytu w Izraelu zobaczyłam naprawdę dużo. Nie znaczy to, że jestem już tym usatysfakcjonowana. Będę dążyć do kolejnych powrotów w to miejsce. Chcę jeszcze poznać Pustynię Negew wraz z Kraterem Ramon i Beer Shevą, Wzgórza Golan, Akkę. Chcę również zagłębić się w Autonomię Palestyńską. Powrót do Hebronu stawiam sobie za cel. Chciałabym też wybrać się do Jerycha oraz Rammalah. Jenin i Nablus póki co są dla mnie zbyt hardcorowe.
A co Was urzekło w tym niesamowitym kraju?
Warto, po stokroć warto zobaczyć tę różnorodność i dziwność.
Przez okres pobytu w Izraelu zobaczyłam naprawdę dużo. Nie znaczy to, że jestem już tym usatysfakcjonowana. Będę dążyć do kolejnych powrotów w to miejsce. Chcę jeszcze poznać Pustynię Negew wraz z Kraterem Ramon i Beer Shevą, Wzgórza Golan, Akkę. Chcę również zagłębić się w Autonomię Palestyńską. Powrót do Hebronu stawiam sobie za cel. Chciałabym też wybrać się do Jerycha oraz Rammalah. Jenin i Nablus póki co są dla mnie zbyt hardcorowe.
A co Was urzekło w tym niesamowitym kraju?
Haifa i wiszące ogrody Bahai! :)
OdpowiedzUsuń