Ostatnio przypomniało mi się, że
dawno, dawno temu po powrotach z wakacji spisywałam swoje wspomnienia w
zeszytach. Znalazłam te zeszyty. Zapiski tyczą się corocznych, dwutygodniowych
wyjazdów organizowanych w jednej z ostrowskich szkół. W związku z tym, że było
to kupę lat temu i wtedy nie były jeszcze popularne tanie linie lotnicze, a
wyjazdy nie należały do najdroższych, to udawaliśmy się w różne zakątki Europy
starymi, dobrymi autokarami. W ten sposób zwiedziłam Grecję, Hiszpanię,
Francję, Chorwację i Włochy. Podczas jednego z wyjazdów pamiętam, że
klimatyzację stanowiły uchylone drzwi autokaru. Nie pytajcie jak to było
możliwe. Jakoś było. Podróże takie były strasznie wyczerpujące, ale jak to
zwykle bywa miały swój urok. W czasie drogi kierowcy robili 8 godzinne
obowiązkowe postoje, podczas których można było zwiedzić Luzernę, Genewę,
Zurych albo obskurny parking, na którym jedyną rozrywkę stanowiła gra w karty. Wracając
do zapisków- przejrzałam je, poczytałam i dzięki nim przypomniałam sobie wiele
miejsc, osób, anegdot. Śmiesznie (albo raczej tragicznieJ) czyta się siebie
samą sprzed 15 lat. Postanowiłam jednak
tak dla odmiany zamieszczać na blogu malutkie fragmenciki tych zapisków. A no i z góry przepraszam za nieliczne, delikatne przekleństwa.
08.07.2000 Platja d’Aro (Hiszpania,
Costa Brava)
Oczywiście rano pobudka wcześnie.
Pogoda super. Zaczął się jeden z ostatnich pogodnych dni. Musieliśmy udać się w
kierunku portu, czyli od ronda skręcić w prawo, później wzdłuż campingu Vall d’Aro.
Nad morzem czekaliśmy ok. 15 minut aż statek przypłynie. Płyniemy w jedną
stronę, mamy przerwę w jakimś miasteczku i wracamy. My w trójkę usiadłyśmy z
tyłu. Był upał, a my się męczyłyśmy, bo spałyśmy góra 3 godziny. Ale ta
najbardziej zdechnięta wiara siedziała w środku pod dachem i spała na stołach. (Tak,
tak to były czasy, gdy jeszcze chciało się imprezować do rana.) Po
kilkudziesięciu minutach dobiliśmy do brzegu. Okazało się, że jest to Tossa de
Mar. Miejscowość znana mi już. My, czyli cała nasza rodzina skierowaliśmy się w
stronę pięknych, starych murów i zamku. Najpierw jednak do knajpy na bagietkę z
szynką i serem, którą razem z Zochą zjadłyśmy z wielkim smakiem. No i zaczęła
się nasza wędrówka po schodach i krętych, wąskich uliczkach. Krajobrazy
niesamowite. Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden. Nie bez powodu Marc Chagall
nazwał to miejsce „błękitnym rajem”. Był to chyba najpiękniejszy zakątek jaki
zobaczyłam w Hiszpanii. Naprawdę nie da się tego opisać słowami. Chodziliśmy po
wzgórzu, po murach, podziwialiśmy widoki. Wchodząc w uliczki rozłączyliśmy się.
Razem z Tatą znaleźliśmy muzeum, gdzie akurat była wystawa dzieł Salvadora
Dali. Sale zajebiste, małe, przytulne, klimatyzowane i oświetlane na
fotokomórkę. Także obrazy i grafiki zajebiste. Bardzo podobały mi się rzeźby,
szczególnie ten człowieczek z szufladkami. Była też matka Salvadora, Gala, cykl
„Żółte miłości” i inne wspaniałości. Wyszłam stamtąd z uśmiechem na twarzy.
Następnie poszliśmy do knajpki na paellę, hiszpański przysmak. Był to wspaniały
ryż z fasolą i kurczakiem- odpowiednio doprawione i podane. Niestety atrakcje
powoli się kończyły. Czas wracać nad morze. Tossa de Mar to raj na ziemi. Mogłabym
tam na każde wakacje przyjeżdżać i cieszyć się tym miejscem. Jest to zupełne
przeciwieństwo nowoczesnego, komercyjnego i nastawionego na turystów Platja d’Aro.
Tyle o Tossa de Mar widzianym
moimi oczyma 15 lat temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz