piątek, 29 lipca 2016

Toskania dzień pierwszy i drugi - Florencja.

Ponte Vecchio
Awaria gazu w pensjonacie, w którym miałam spać, szybkie poszukiwanie nowego lokum, okrutnie chłodny poranek w Berlinie, dość kiepski lot do i podróż z Pizy do Florencji w autokarze z zepsutą klimatyzacją... Tak właśnie rozpoczęły się moje krótkie wakacje, ale były to "złe miłego początki". Później było już tylko lepiej. Pierwszym przystankiem była dla nas naszpikowana zabytkami i galeriami Florencja. Zanim jednak do niej wraz z Mamą dobiłyśmy, to mogłyśmy zza okien autokaru podziwiać krajobrazy toskańskie. Był to dopiero wstęp do tego, co miałyśmy okazję oglądać w trakcie kolejnych dni. 

Nasze nowe lokum znajdowało się niedaleko stacji kolejowej Santa Maria Novella, więc w miarę szybko tam trafiłyśmy. Okazało się, że jest to dawny pałac i wnętrze jest dość ładnie urządzone. Niestety akurat nasz pokój nie miał drewnianych okiennic i belek na sufitach, za którymi szaleję, ale przecież nie po to przyjeżdża się do Florencji. Okiennice za to można podziwiać z zewnątrz w całym mieście. Budynki robią niesamowite wrażenie. Wąskie uliczki również. Niestety te wąskie ulice i wąskie chodniki to też trochę wada. Dodać do tego ruch samochodowy oraz dużą liczbę turystów i wychodzi na to, że po paru dniach Florencja przytłacza i ma się ochotę uciekać. Ja przynajmniej tak miałam. Pierwszego dnia postanowiłyśmy tak bez żadnego celu pospacerować po mieście. Zresztą pobyt we Florencji miał się raczej ograniczać do spacerów i obserwacji tej perełki od zewnątrz. Może kogoś to zdziwi, ale nie chciałyśmy wchodzić ani do Uffizi ani do Duomo. Zaczęłyśmy od spaceru do Fortezzy da Basso, która jest oddalona o kawałek drogi od ścisłego centrum (aczkolwiek trzeba zauważyć, że Florencja jest stosunkowo niewielkim miastem i spacerkiem można bez problemów zwiedzać wszystkie atrakcje). Fortezza jest masywną budowlą z XVI wieku. Powstała dla Medyceuszy jako symbol potęgi rodu. Obecnie w jej wnętrzu znajduje się centrum kongresowe. Tuż przy wejściu widzę wlepkę Lecha Poznań. Oho! Nasi tu byli. W następnej kolejności udajemy się do Mercato Centrale. Na parterze tej hali targowej można zrobić zwykłe zakupy typu owoce, pieczywo, sery, przyprawy, "kulinarne pamiątki". Na pierwszym piętrze zaś można usiąść wypić piwo czy też aperol spritz i zjeść do tego pizzę lub makaron. Po tym krótkim przystanku spacerujemy dalej. Rzuca mi się w oczy bardzo duża liczba "kapliczek" umieszczonych na ścianach budynków. Fascynujące są także znaki drogowe udekorowane przez ulicznych artystów. Przechadzamy się obok Kościoła Santa Maria Novella, jemy lody miętowe i obiado- kolację. Bruschetta i gnocchi z zielonym pesto wymiatają. La grotta di leo - knajpka, na którą przypadkiem trafiłyśmy zrobiła na nas takie wrażenie, że jeszcze do niej w trakcie pobytu dwukrotnie zajrzymy.



Dzień drugi również przeznaczony był na eksplorację Florencji. Pierwszy cel - słynny posąg dzika Il Porcellino. Chyba najbardziej znany dzik w Europie znajduje się przy Mercato Nuovo, a potarcie jego ryja (w gwarze myśliwskiej nazywa się on "gwizd") stanowi podobno gwarancję powrotu do Florencji. Żeby zaznać szczęścia powinno się włożyć zaś do tego pyska monetę. Szkoda tylko, że monety znikają stamtąd prawie z prędkością światła, gdy tylko jeden z żebraków czatujących w pobliżu namierzy swoją zdobycz. Po zrobieniu paru zdjęć oddalamy się od Il Porcellino i kierujemy w stronę Katedry Santa Maria del Fiore zwanej po prostu Il Duomo. Trzeba przyznać, że z zewnątrz swoim ogromem robi piorunujące wrażenie (tak samo jak i tłumy turystów w kolejkach do niej). Kręcimy się jeszcze po okolicy przechodząc obok Palazzo Vecchio i Galerii Uffizi. Na drugą część dnia mamy zaplanowany spacer na drugą stronę rzeki Arno i podejście na wzgórze, na którym znajduje się forteca Forte di Belvedere. Ostatecznie zrezygnowałyśmy z Ogrodów Boboli i jak się później okazało słusznie. Aby dostać się na drugi brzeg rzeki trzeba przejść przez jeden z mostów. Oczywiście, jak trylion innych ludzi, wybieramy kolejny symbol Florencji, czyli Most Złotników (Ponte Vecchio). Został on wybudowany w miejsce drewnianego mostu w 1345 roku i jako jedyny nie został zaminowany przez wycofujących się nazistów. Początkowo służył rzeźnikom, grabarzom i kowalom. Dopiero w XVI wieku król Ferdinand I usunął z niego to towarzystwo, bo przeszkadzał mu zapach na moście oraz leżące na nim płaty mięsa. Od tej pory mogli tam pracować jedynie złotnicy. Obecnie most naszpikowany jest sklepami ze złotem, w których to turyści zostawiają grube pieniądze. Do Forte di Belvedere prowadzi lekko stroma i urocza uliczka Costa San Giorgio. Znajduje się tam np. dom, w którym kiedyś mieszkał Galileusz (numer 19) oraz Porta San Giorgio - najstarsza istniejąca do dziś florencka brama miejska ( pochodzi z 1260 roku). Sam fort to ogromna twierdza w kształcie gwiazdy zbudowana na polecenie znów Ferdinanda I. Teoretycznie miała służyć obronie miasta. W rzeczywistości jednak służyła zastraszaniu florenckich podwładnych Ferdinanda. Obecnie miejsce to często stanowi swego rodzaju galerię sztuki współczesnych wystaw czasowych. My trafiłyśmy na wystawę Jana Fabre "Spiritual guards". Widok z fortu na Florencję jest niesamowity. Dlatego z całą pewnością miejsce jest warte polecenia i spaceru nawet w porażającym upale. No cóż tak wyglądał w skrócie dzień drugi.

"Spiritual guards" i widok na Florencję z Forte di Belvedere
Il Duomo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz