niedziela, 18 października 2015

Samochodem do Stambułu - top ten.

Trasa Transfogaraska
Dawno mnie tu nie było niestety. Wrzesień był miesiącem adaptacji do mojej  mocno zmienionej zawodowo rzeczywistości. Długi okres zamętu, przystosowania, zapracowania oraz zmęczenia nie oznaczał jednak, że nie myślałam o blogu i swoich przyszłych i przeszłych podróżach. Kupiłam również bilety na Polskiego Busa i w listopadzie po raz trzeci w tym roku wybieram się do Berlina. Ostatnio wróciły również do mnie myśli związane z wyprawą do Izraela, ale z ich realizacją przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Cofnęłam się też na moment do sierpniowego wyjazdu do Stambułu. Najwyższa pora podsumować go po raz kolejny, ale w inny sposób - wybierając swoje top ten wyprawy. 


1. Trasa Transfogaraska. Numerek pierwszy nie jest przypadkowy. Trasa rzuciła mnie na łopatki w pozytywnym sensie i nie mogę się jej nachwalić. Ceausescu, Geniusz Karpat, Słońce Karpat, bezduszny dyktator czy jakkolwiek byśmy go nie nazwali zostawił po sobie mimo wszystko coś fajnego. Chociaż słowo fajne wydaje się być w tym przypadku nie na miejscu. Więcej o trasie i moich wrażeniach tutaj: Transfogaraska

2. Meczety w Edirne, nawoływanie do modlitwy. Meczety w Edirne były pierwszymi meczetami, jakie w swoim życiu odwiedziłam i chyba lepiej trafić nie mogłam. Wydaje mi się i Ameryki tym nie odkrywam, że najlepiej zwiedzać i delektować się cudami architektury w otoczeniu jak najmniejszej liczby innych turystów. Świątynia, niezależnie jakiego wyznania, może być miejscem magicznym, jeśli nie ma tam tłumów i można ukradkiem obserwować modlące się w ciszy osoby. Tak właśnie było w Edirne (i tak nie było w Stambule). Mogłam skupić się w spokoju na oglądaniu, podziwianiu, wyłapywaniu szczegółów i nikt mi w tym nie przeszkadzał. Doznania zapachowe też zupełnie inne. :) Adhan, czyli nawoływanie do modlitwy też było dla mnie nowością. Wygłaszane jest 5 razy dziennie z minaretu przez muezina, choć teraz niestety przeważnie słyszy się je z głośników. Pierwszy raz usłyszałam wezwanie przy wjeździe do Edirne. Gdy to usłyszałam momentalnie przeszły mnie ciarki. Każdy kolejny raz (no może poza jednym nawoływaniem w Stambule, które obudziło mnie nad ranem i stanowiło pozytywne przeżycie z cyklu "nie zapomnę tego") robił na mnie już inne wrażenie i raczej kojarzył mi się z Agentami NCIS Los Angeles i wybuchami (cóż..za dużo seriali). :) 

3. Meze. Tak dla odmiany może coś o jedzeniu. Wiadomo wszak, że samą strawą duchową człowiek żyć nie może. W Turcji, choć na co innego liczyłam, nie zachwyciły mnie kebaby i lahmacuny (zdecydowanie preferuję te sprzedawane przez Turków niemieckich w Berlinie). Za to ze szczególnym upodobaniem karmiłam się różnego rodzaju meze. Meze to tureckie przystawki i jest ich naprawdę wiele do wyboru. Te, które miałam okazję jeść były przepyszne i czasem nawet wystarczyłyby za cały posiłek. Pikantna pasta pomidorowa lub hummus podane z chlebem, "gołąbki" z liści winogron, w które zawinięty jest ryż to tylko początek. Jadłam też gozelme, czyli ichniejsze naleśniki. Zarówno te z fetą, jak i grzybami były bardzo dobre. Jeśli ktoś lubi (ja na przykład średnio) dostępne są też różne wariacje meze z bakłażanem w roli głównej. Jestem mimo wszystko lekko zawiedziona kulinarną stroną pobytu w Turcji, bo liczyłam na odrobinę więcej skrajnie pozytywnych doznań. Zdecydowanie jednak meze należy się w tej kategorii wyróżnienie. Po prostu omnomnom...

4. Pustki. To było chyba moje jedno z większych zaskoczeń związanych z wyprawą. Wiadomo było, że na brak tłumów w Stambule nie ma co liczyć, że drogi w Polsce, na Słowacji i na Węgrzech też nie należą do najmniej zatłoczonych. Jednak to co miałam okazję przeżyć w Rumunii i Bułgarii bardzo mnie pozytywnie zaskoczyło. Otóż spędziliśmy wiele godzin w trasie jadąc po drogach (i to już całkiem niezłej jakości), gdzie nie było praktycznie żadnego innego, prócz naszego, samochodu. Wokół przepiękne krajobrazy a na drodze cisza i spokój. Mogliśmy się w dowolnym momencie zatrzymać (nawet nie na poboczu) po to, żeby chociażby pstryknąć parę zdjęć. Oczywiście były też miejsca zakorkowane lub pełne turystów, jak choćby obwodnica Bukaresztu czy Trasa Transfogaraska, ale w mojej głowie mam obraz takiego spokoju i powolnej jazdy, podczas której można rozkoszować się tym, co za szybą.

5. Piękna brzydota. Ile tam było miejsc, w których czas się zatrzymał. Ile pozostałości dawnej, komunistycznej epoki. Ile miejsc, które zostały opuszczone i które wręcz straszyły swoim widokiem. Ile miejsc, których rozpoczęto budowę, lecz jej nie skończono. Ile miejsc, z których wiało biedą. Nic nie poradzę na to, że te rzeczy z jednej strony przerażające, zachwycają mnie bardzo. Chciałabym mieć więcej czasu na ich eksplorację. Niestety z naszej wyprawy tylko ja w nich urok widziałam... ;)

6. Pomnik Twórców Państwa Bułgarskiego w Szumen. Arcydzieło komunistycznej architektury. Przy okazji zwiedzenia można popracować nad kondycją fizyczną, a poza tym dowiedzieć się wielu ciekawostek odnośnie historii Bułgarii. Zdecydowanie polecam. Bułgaria - Yamboł i Szumen

7. Cysterna Bazyliki w Stambule.  Miejsce wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Nic podobnego jeszcze w życiu nie widziałam i według mnie nie można ominąć pod żadnym pozorem Cysterny podczas pobytu w Stambule. Nawet pod pozorem tego, że z zewnątrz wejście wygląda dość miernie na tle znajdującej się w pobliżu Hagia Sophii i Błękitnego Meczetu. Gdy już jednak zejdziemy po ponad 50 stopniach w dół, oczom naszym ukaże się widok nie z tego świata: wielka komnata, w której znajduje się 336 kolumn sprowadzonych z ruin greckich budowli i zanurzonych częściowo w wodzie. Całość skąpana jest w półmroku, który podkreśla wrażenie. Cysterna pochodzi z 532 roku i powstała na fundamentach wcześniejszej bazyliki jako sztuczny zbiornik na wodę, w którą to zaopatrywała pobliski pałac cesarski. Została odkryta przypadkowo przez holenderskiego podróżnika w XVI w. i chwała mu za to.

8. Biesiadowanie. To, co będę z tej wyprawy długo pamiętać, to nasze posiłki na trasie i nasz rozkładany stoliczek i krzesełka oraz kuchenka. Miejsca na jedzenie znajdowaliśmy różne. Przyszło nam jeść przy autostradzie, na polu, na Trasie Transfogaraskiej. Uciekaliśmy też przed bezpańskimi psami w lesie, w Rumunii. Bardzo się cieszę, że momentami nasz wyjazd nabierał trochę takiego polowego charakteru. Zabrakło tylko namiotu i jakoś nadal nie mogę odżałować tego potencjalnego noclegu w Górach Fogaraskich.

9. Stambuł. Mimo, że Stambuł, jak już pisałam, nie zawładnął moim sercem, to obiektywnie muszę przyznać, że jest to miasto niesamowite. Sama świadomość tego, co tam się działo i ile lat mają te zabytki może człowieka przytłoczyć. Tak samo przytłaczająca może być wielkość Stambułu i liczba jego mieszkańców. Trudno ogarnąć, gdzie się Stambuł zaczyna, gdzie kończy. Liczba zabytków powala na glebę. Niektóre są przepiękne. A może większość jest przepiękna tylko tego piękna przez tłumy ludzi do końca nie da się zauważyć i przeżyć? Hm przyznam, że dzięki obejrzeniu kilku odcinków serialu Wspaniałe Stulecie łatwiej mi było wyobrażać sobie niektóre rzeczy i chyba dzięki temu też wizyta w Pałacu Topkapi zrobiła na mnie dużo większe wrażenie niż pierwotnie myślałam. Nie wiem, tak sobie teraz trochę gdybam i zastanawiam się, czy Stambuł nie spodobałby mi się bardziej, gdybym tam więcej czasu spędziła i gdybym mogła powęszyć po miejscach już mniej turystycznych. Z drugiej jednak strony czy wytrzymałabym dłużej w tym mieście molochu. Jakby nie patrzeć mam duży niedosyt i dość duże rozczarowanie po wizycie w Stambule. I chęci na kolejną wizytę raczej już nie posiadam.
Stambuł

10. Siedmiogród. Last but not least - jak mawiają. Kraina, która swą nazwę wzięła od siedmiu grodów - warowni założonych przez saskich osadników była wisienką na torcie. Piękne krajobrazy, zamki, kościoły warowne, urocze miasteczka i miasta.
Siedmiogród











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz